Pożegnanie Mistrza

Jan Chrząszcz

Kto go nie znał nich żałuje, bo takich nie sieją. Rozmowa z nim była czystą przyjemnością, bo praktykował sztukę konwersacji inteligentnej, autoironicznej, pełnej niuansów i znaczeń ukrytych. Myślałam o nim: oto kwintesencja środkowoeuropejskiego inteligenta. Ale przecież inteligencji już nie ma. Nie ma też Jana Chrząszcza, malarza, który traktował sztukę jako służbę.

Fascynowała go sztuka przełomu XIX i XX wieku, takie malarstwo lubił i takie uprawiał. Nie ufał instalacjom, kpił siarczyście z prowokacji i skandali. Nie uważał się za artystę równego bogom, za demiurga czy mentora.

Z własnego wyboru pozostał przy malarstwie służebnym i klasycznym: sztalugi, płótno, farby, kolor. Cenił umiejętności i warsztat. Nie odczuwał specjalnej potrzeby eksperymentowania a jego obrazy pełne są cytatów z Malczewskiego, Chełmońskiego, Fałata i innych znanych. Nigdy nie zapytałam ile w tym żartu a ile najprawdziwszej powagi.

Krytyka ma z takimi twórcami kłopot. Nie przystają do epoki, pozostają samotni w swej kontestacji sztuki frenetycznie poszukującej nowych form. Nie wiadomo jak się do takiej twórczości dobrać, jak o takim spokojnym i rzetelnym malarstwie pisać.

Chrząszcz skandalu nie dostarczał. Raz tylko, gdy był już chory, sensację wywołał obraz jego pędzla z Janem Pawłem II,  gosposią księdza-fundatora i jeszcze jakimiś innymi przedstawicielami lokalnej społeczności. Dostało się wtedy i malarzowi i zamawiającemu za mieszanie wątków, profanację nieomal. Nie znam tego obrazu, lecz krytykujący o artystycznych aspektach wcale nie dyskutowali. Chodziło im głównie o obecność gosposi. Najwyraźniej nie mieli pojęcia, że takie motywy należą do kanonu starej europejskiej sztuki religijnej i ani teologicznie, ani „na zdrowy rozum” żadnego faux pas nie popełniono.

Jan Chrząszcz odszedł cicho, jak żył. Pozostaną obrazy, które podobają się ludziom i zaspokajają ich potrzeby. Pozostanie też wiele portretów. Bo Jan Chrząszcz malował portrety bardzo wielu krakowskich – i nie tylko krakowskich – osobistości.  Malował „po bożemu”: człowiek na portrecie podobny jest do siebie, lecz osobowość postaci jest w tym obecna mocno i zupełnie inaczej niż na fotografii, inaczej niż na portretach aluzyjnych, karykaturalnych czy deformacyjnych.

Dziś sztuka nie chce dawać ludziom przyjemności, pretenduje do zupełnie innych ról: chce oburzać, zwracać uwagę na nowe zjawiska społeczne, zmieniać nas i zmieniać gusty, chce zaskakiwać operując materią inną niż farby i płótno. Te wszystkie ambicje są uprawnione. Lecz poza szokiem poznawczym, poza metafizycznym dreszczem i ambiwalencją odczuć o niezwykłych amplitudach równie uprawniona jest tęsknota do  znacznie bardziej elementarnych przekazów. Na tę potrzebę odpowiadał swoją sztuką Jan Chrząszcz -artysta pokorny.

Opowiadano mi, że nad łóżkiem malarza wisiał jego obraz przedstawiający liść po macierzyńsku otulający maleńkiego owada – chrząszcza. Autoironia, skromność i czułość. Liryka, tkliwa dynamika, angelologia i dal…  – tak malował. Wbrew swej epoce, wbrew krytykom. Bo tak lubił i to lubili ludzie.

Liliana Sonik

Pożegnanie mistrza

var flashvars = {}; var params = {}; var attributes = {};
flashvars.flv = „http://s2-london.accountservergroup.com/~mediagal/jan-chrzaszcz/1.flv”;
flashvars.skin = „/static/frontend/flash/MinimaFlatCustomColorPlayBackSeekCounterVolMute.swf”;

swfobject.embedSWF(„/static/frontend/flash/player.swf”, „movie1”, „360”, „293”, „10”,”expressInstall.swf”, flashvars, params, attributes);